poniedziałek, 18 listopada 2013

żyję.

tu.
tam.
wszędzie.
jakoś.

wakacje w London były jednymi z lepszych ever. no ok, najlepszymi jakie pamiętam.
bardzo lubiłam moje Mile End. tęsknię, do zieleni, spokoju, słońca. w sumie mieszkałam tam w najlepszym okresie roku. oh, lato, tyle dobrego.
Brighton znów. CocoRosie & odkryte Youth Lagoon. Swan Lake Reloaded. Jane Eyre by Shanghai Ballet (magia, tak delikatne, ulotne ruchy, niezapomniane). Labiryth Ear w końcu live & Danglo poznane przy okazji. Holi w Battersea Power Station. party w Barbican. Canterbury. wszytkie spacery. moje parki. London nocą. imprezowanie & widywanie. wystawy.
urodziny. bardzo dobre. podwójne do tego. i najniespodziewańszy tort ever (serio, nie zapomnę nigdy jak wiele radości mi sprawiła ta niespodzianka w pracy <3 )
chorowanie po. druga w życiu angina, dla mnie najgorzej, niemówienie nie jest moją naulubieńszą rzeczą.
a potem to już Islandia. 17 dni bez myślenia o czymkolwiek, no prawie, bo przecież nie wiadomo było co z Krk, mieszkaniem w, życiem. ale to za chwilę.
bardzo cieszyło mnie bycie z Jo, tęskniłem tak strasznie, serio. powyciągała mnie na wycieczki, są ładne focie. nie ma tylko z Blue Lagoon, którą ogarnęłyśmy 3 razy. najcudowniejsze spa ever.
potrzebowałam tych 17 dni, bardzo. myślenie, dużo myślenia. oderwanie. dystans. spokój.
tak, Islandia wycisza.
nie potrafiłabym tam mieszkać. w każdym bądź razie nie teraz.
pusto.
bezkońcowo.
tak przytłaczająco bezludnie.
za to widoki... tak, to dobre miejsce na pobycie, trochę.


 to jeszcze w dniu przylotu. potem były gejzery, zepsuty samochód & cudny zachód słońca

 spacery / Geysir
 
byłem w Ameryce! / Midlina

 chłonięty każdy moment bezkońcowości

w drodze na Gullfoss / widać dwa końce!

za dnia na wodospadzie widać tęcze. dużo! / Gullfoss

Rejkjavik z wieży katedralnej. kocham te pełne kolorów domki! <3

stając tu, czułam się wolna jak nigdy. spogladając w dół widziałam nicość. ze stron trzech.

deszczowo. ale... tak, chciałam tam być jak najdłużej / Vik

setki kilometrów

lodowiec

kry

kry2

pingwin, misiek & foczka!

my czyli Jo, Ew & ja


pierwsze w życiu widziane kry. nie mogłam się napatrzeć.
i żeby nie zapomnieć to kocham islandzki design & ich małe galerie. i sklepiki. i uliczki. nie widziałam niestety zorzy. nic, a nic. ale jak Jo przygarnie znów to jeszcze wrócę polować na kolorowe niebo!

tyle Islandii, reszta w serduchu. 

powrót do Ldn był ciężki, bo a. nie wiedziałam co z Krk dalej b. byłam tak jakby bezdomna c. nie wiedziałam co z Krk po raz drugi.
dużo niepewności, czekania.
wynajęte mieszkanie, które już nie jest moje. tęskno do. no bo właśnie. miała być biżu, Krk, Mati & Paweł. a ja dalej Ldn. nie otworzyło się. po miesiącu mieszkania u Marty w salonie (plus: opera to chyba nie moja rzecz, Madame Butterfly nie zachwyciała. plus2: scrub i masaże w spa są mega super! plus3: Ólafur Arnalds po raz drugi na żywo jak najbardziej tak!) i ciągłej niewiedzy, przeniosłam się do Kam. i w końcu wieści: nie ma. więc Polsza na dni 10 i widywanie, załatwianie. partyparty, parapetówka i Halloween.
ludzie. cieszę się z każdego spotkania.


w jużniemojej kuchni


i jeszcze moja miłość w C. wyspacerowaliśmy się, wyskakaliśmy. masa pozytywnej energii. kocham S. mogłabym się tulić 24/7. zezdjęciowałam co by często spoglądać jako, że jakość widełek na skype nie zachwyca.


  tak bardzo, bardzo tęsknię & kocham <3 !


nowe włosy, no bo Oskar. też pięknie. i dużo słońca. serio, połowa października, a jeszcze niby koniec lata. złota polska jesień.



z Ol <3 !


a potem powrót tu. i gorączkowe szukanie mieszkania.
tak, mam.
pokój jeszcze nie do końca ogarnięty.  zadomawiam się. wschodni Ldn znów. najlepiej się tu czuję.

smutno mi, że nie Ariańska, że nie Krk. kocham Ldn, bardzo. ale tęsknię. do ludzi. tu ciągle mało. inaczej.
no i chciałabym studiować. już. nie za rok.

wybory nie zawsze zależne ode mnie.
zastanawiam się czy dobrze zrobiłam zostając tu, ale... skoro mój cel powrotu czyli stu się nie otworzyły.. tylko tęskno mi do czegoś co się nie wydarzyło. to chyba tak zawsze.

ale nic to, zapisałam się na krótki kurs biżu tu, potem chyba szkło. zobaczę. będę chłonąć dużo. tylko potrzebuję jeszcze kilku dni zamknięcia w sobie.
a tymczasem kończę i zostawiam nutki.



[i tak, w końcu widziałam Ultima Vez na żywo. zeszłośrodowo. 'booty looting'. dużo emocji. typowe dla Wima. 2 zaczarowane godziny. polecam każdemu. zawsze.]




  Ólafur, bo był ze mną przez dużą część milczenia tu



wtorek, 16 lipca 2013

wszystko.

zapewne połowa zniknie, bo tyle minęło. systematyczność kuleje, zawsze.
z najważniejszych to wakacje.
Hiszpania & Sónar, najlepiej. Madryt i wino, Barcelona i nutki. tyle dobrej muzyki w jednym miejscu nie miałam nigdy. serio.
jednodniowe intensywne zwiedzanie Madrytu. pic są, nie inaczej.


do you?

były totalnie przepyszne! <3






madrytowe uliczki ładne, choć Barcelona bardziej zachwyca pod tym względem


a po Madrycie kierunek Barcelona. zaczęło się Gold Pandą, a później było jeszcze lepiej. 3 dni prawie niespania (ej serio, w samochodzie/na plaży, LOL) warto raz w życiu sobie tak pobyć. inaczej. spontanicznie.
Prysznice plażowe <3
za rok też planujemy, tyle że dla odmiany Primavera, ale z zakwaterowaniem, te udogodnienia czasem się przydają, haha.
trochę sobie pogorszyłam prawe kolano, ale ale warto, przynajmniej ogarnęłam do końca Skream, a to już prawie koniec Sónara, więc no. do tego odkryłam kilka naprawdę dobrych rzeczy, zasłuchuję się teraz na zamianę z telenowelami które oglądam (ej wiem, nie powinnam, ale hmmmm... mam dziwny okres obecnie)
no i te wszystkie cuda technologiczno-muzyczne, najlepsza wszechświatowakonsola do dj itp., bardzo pozytywnie.
po muzycznych miłościach zostałam żeby pozwiedzać Barcelonę, nie było to dobre dla kolana, ale być i nie zobaczyć to tak trochę słabo. Market na La Rambli & najlepsze czereśnie ever.
wspominałam, że owoce tam mają normalne ceny, nie to co tu?
trochę Gaudiego, za to muzea były zamknięte.
ah tak, jeszcze Magic Fountain, siedziałam, myślałam, płynęłam.
ładnie.
zdjęcia są, ale... robione aparatem jednorazowym, do wywołania.
za dużo czasu.

niby takie sprawozdanie wyszło. zawsze tak jest jak piszę późno. zapominam, słowa giną.
pomimo tego, że wróciłam bardziej zmęczona niż wypoczęta, radość.
bo przecież do szczęścia tak mało potrzebne. każdemu. tylko nie wszyscy zdają sobie sprawę.

w czerwcu zaliczyłam jeszcze Jezioro Łabędzie, bardzo ładne to, mimo że prawie z ostatniego rzędu. 
ze złych rzeczy znowu straty, ktoś ukradł telefon.
naprawdę. mój stary, po przejściowy telefon. ludzie zawsze zaskoczą.
zawsze.

jako że dziś nie będzie o moich planach, bo ciężko pisać o czymś czego się samemu nie ogarnia, to na koniec zarzucę bardzo lubianymi zdjęciami, z jednej z ekspozycji, którą niedawno odwiedziłam z Martą.




tylko my potrafimy czekać w kolejce razy 3 żeby mieć dobre pisc, haha








uwielbiam je, tak samo jak i Dalston <3
jeszcze dwa w ramach zachwycania sobą i koniec, bo ileż można, nie?








zbliżając się ku końcowi tego chaosu, krótka wzmianka o wizycie Matiego, bo było mi dobrze. zazdjęciowałam również.



tyle, tyle.
branoc.



Xav, zawsze miłością więc i nutki filmowe <3


wtorek, 28 maja 2013

Light Show & Brighton & Jul & nowości

dużo zdjęć, mało pisania.
dobry maj, dużo bywałam. poznałam inne części London. zakochałam się w Chalk Farm, nie rozumiem jak mogłam nie być wcześniej w Koko, Brixton to samo. ogarniam moją już prawie nową dzielnię - Mile End. w sumie to najbardziej cieszy mnie teraz. zmiana miejsca. Potrzebne to, bardzo.
Nowe parki też poznaję. To jest w ogóle niesamowite tu, że zewsząd tyle zieleni <3 Primrose hill - magia.
Ogólniki, skróty, dużo więcej nie będzie.

Końcem kwietnia w końcu wbiłam na Light Show Exhibition. Myślałam, że 2 h spoczi, pooglądam, pozachwycam i tyle. ale ale 2,5 i ciągle było mało, a tu kończyć trzeba. Zdjęcia są, nielegalne, bo niby nie wolno, a i tak każdy. Ja też, bo magia.



pół godziny z kawałkiem paczyłam jak zahipnotyzowana <3 mrugało, ciągle inaczej. / Leo Villareal’s - Cylinder II (2012)


zabawa mgłą / Anthony McCall - You and I, Horizontal (2005)


François Morellet, Lamentable (2006) & Cerith Wyn Evans, S=U=P=E=R=S=T=R=U=C=T=U=R=E (‘Trace me back to some loud, shallow, chill, underlying motive’s overspill...’) (2010)


Carlos Cruz-Diez - Chromosaturation (1965 – 2013)


relaks total


Conrad Hawcross - Slow Arc inside a Cube IV (2009)


nieskończoność <3 / Iván Navarro - Reality Show (Silver) (2010)


 Ann Veronica Janssens - Rose (2007)


miłość, najgorzej, bo trafiłam na końcu więc czas, ale i tak, magia <3 / Olafur Eliasson - Model for a timeless garden (2011)


jeśli będzie gdziekolwiek kiedykolwiek pójdę znów, byle na dzień cały. dawno nic nie zachwyciło tak, serio.


w drodze z nie mogłam nie zrobić pic Millenium Bridge, w końcu tak dawno nie byłam.
o tu




ten sam dzień, tylko popołudnie, i Chalk Farm, niżej.





będę tęsknić za, bo bywałam z racji pracy, w sumie najmilszej ever.



a że zwiedzać, to i odpocząć, więc początkowomajowe Bank Holiday w Brighton. dalej boleję nad straconą kurtałką, bo o ile w London wszystko spoczi to ciuszków po 6 zł nie ma, w ogóle secondhandy tu kuleją. Charity shopy sa nudne, a vintage, no cóż, czasem dobre, ale ceny, nawet jak mam to nie, z zasady.
mam nadzieję, że wszystko co złe spotka osobę od kurtałki, serio. a przynajmniej ciut.
bo smuteczek mega!


 morze. morze, prawie jak Hiszpania, haha


Z majowo-dobrych rzeczy to jeszcze wizyta Jul. Trochę chorowałem, porzuciłem, ale starałem jak mogłem. Byle jak najwięcej pokazać, pobyć. Zachłysnąć. Cieszenie jak dziecko, z odwiedzin, bo przecież tęsknim!


 Jul fotograf

z serii bycie sławnym. to takie miłe jak ktoś podchodzi, chce Ci zrobić zdj, potem nawet podeśle. a jeśli to dwie osoby - samoocena bardziej powyżej normy niż zazwyczaj, haha

 piękno na Camden <3

najlepsza reklama ever <3 / Soho


 miało być bardziej zdjęciowo i jest, ciężko mi pisać dużo, bo myśli poplątane. jeszcze tylko że Sylvie Guillem jest niesamowita, każdy jej ruch poezja, humor idealny, bajkowy taniec, choć prawie z ostatniego rzędu zaczarował. Field Day był cudowny również, bardzo dobra ostatnia sobota, nasłuchałam się, wybawiłam, zachłysnęłam szczęściem. Wild Nothing na żywo, wreszcie. maj podsumowując: koncertowy.
na koniec pazury, bo lubię je takie - weekendowe, bo w tygodniu wiadomo, sklep.


3d + matte


tyle tyle, nutki, zakochanie z soboty



 pierwszy raz na żywo, chłopiec oczarował

niedziela, 28 kwietnia 2013

like. love. hate. who cares?

Jak to zwykle ja. Zacznie, tysiąc innych rzeczy, zostawi na później. Niby miesiąc, a tyle wszystkiego pomiędzy.
Teraz już nie tylko wrześniowa Islandia & Jo, ale i czerwcowa Hiszpania & Sónar <3 ej serio, cieszę się jak dziecko, mimo tego że poległam w bitwie o bilety na Glasto. Maj zapowiada się równie imprezowo, ogólnie odżywam.
Całkowicie, totalnie, nawet jeśli wciąż mieszkam gdzie mieszkam i nie jest mi z tym dobrze. Zmiany, zmiany, wkrótce.
Czasem (często nawet!) łapię się na tym, że odliczam od jednej daty do drugiej. To takie typowe dla leniwych, zastanych w życiu ludzi!
Fakt, brakuje mi ruchu w jakim byłam robiąc masę rzeczy na raz w Krk, ale... staram się! Żeby nie dublować rolków, zakupione wrotki wciąż czekające na debiut. Wkrótce.
Mam plan do zrealizowania, ale im więcej o nim myślę i mówię tym nierealniejszy mi się wydaje, dlaczego tak?
I właśnie zdałam sobie sprawę, że znów wracam do moich nastoletnich analiz. WSZYSTKIEGO. tylko w opcji mniej hardcore. 
zobaczymy, zobaczymy.

Z słonecznie-dobrych rzeczy - wizyta Dagi i turystowanie, takie najprawdziwsze <3 W końcu porządny Portobello Market, nawet z moją ulubioną herbą, zezdjęciowałam, bo w sumie prezent.


 Bubbeology - spacjalność dla mnie <3


Jak już jeden market zaliczyłam, a trochę mi zeszło, conieconie? to zabrałam i na Brick Lane Market, magia <3


jak dla mnie jedna z dwóch miejsców do siedzenia, bo druga to park zaraz niedaleko.



 Jak tylko zobaczyłam, nie mogłam się oprzeć, pinacolada <3


Takich momentów mi tu brakowało najbardziej, wychodzenia, bycia. Kupowania i nieliczenia. Staram się.


by Daga, po jakimś milionie wcześniejszych w końcu coś mi się spodobało.


Połowa maja i Julowy przyjazd, zacieram łapki! W końcu ogarnę Wicked. Dobre te przyjazdy, przynajmniej czuję, że mieszkam z kimś.
No i jakoś tak więcej ludzi się zrobiło w London, to też dobrze.
A jako że uwielbiam zmiany tematów i pisanie o wszystkim i niczym - moje nowe cuda tu TU <3 

Powinnam też chyba zaznaczyć, że wszystkie zdjęcia robione Martowym aparatem, który obecnie jest bardziej mój niż jej, i muszę dodać, że Marta to najlepsze co mnie tu spotkało (translation for you babe! Marta es la mejor cosa que me pasó aquí.) serio.
jak już zostanę tym baristą i mi zmienią sklep to będę tęsknić za codziennie. fun fun.



Najbardziej niepozbierany wpis świata się jeszcze nie kończy, a to dlatego, że w ubiegły czwartek podążając ścieżkami z przeszłości (dosłownie, wakacyjna Old Street!) odkryłam SCIN Gallery i zakochałam się <3 Chcę tworzyć, znów. Ale nie tak od czasu do czasu, codziennie! Akurat trafiłam na wernisaż, wykład i inne takie, więc najlepiej, bardzo mi brakowało tego!
pics, pics.




 niesamowite, małe, ceramiczne płyteczki <3

prawie jak Dixon, ha <3







drewno i światło, to totalnie kojarzy mi się z Japonią

Jedno z pięter, interior design <3


W piątek & sobotę kabuki oraz hmmm... zabawa w ubieranie w V&A, też mi brakowało, zaniedbałam trochę moje miłości!

tyle, tyle, więcej na dziś nic, chyba że na fb, tam przynajmniej jestem często!
nutki łap i do następnego!


nutki, nastawiam się na 4ego! <3